Tym razem kolejna opowieść Piotra o zmaganiach z jego Fiatem 125p kombi. Zapraszam!
Wielu moich znajomych, widząc, jakie zaciekłe bitwy toczę z moim Fiatem 125p kombi, uważa że to „walka z wiatrakami”. Znając ich punkt widzenia sytuacji, jestem w stanie to zrozumieć. Otóż, przede wszystkim, przed rozpoczęciem jakichkolwiek prac wdziewam swoją złotą i połyskującą w słońcu zbroje. W tej roli obdarte i sztywne juz od smarów jeansy, kiedyś biały t-shirt, oraz buty marki „Mama Nie Będzie Zła Ze Idę W Nowych Butach Do Garażu”. W całej procedurze uczestniczy mój wierny przyjaciel i giermek Sauber. Prywatnie PIES. Jest tylko jedna mała różnica dzieląca Pana Don Kichota, i moja skromną osobę. Moj „wiatrak” jest realny, i potrafi mnie mocno poturbować w walce. Co jeszcze bardziej utwierdza i motywuje mnie to zwycięstwa.
Pełen pogardy dla zadania ruszyłem do wskrzeszania hamulców. Biorąc pod uwagę średniej wielkości doświadczenie, stawiałem sie na wygranej pozycji: „Sobota, wieczór, 2 piwa i działa.” Prace rozpocząłem od usunięcia przednich, metalowych przewodów, ponieważ poprzedni właściciel był idiotą i postanowił je pociąć. Pewnie żeby wyłączyć suszarkę, polewa ja wodą. Na szczęście blask moich 4 nowiutkich tarcz hamulcowych powodował, że wybaczyłem mu nawet brak przednich zacisków. Zaciski wymontowane z czerwonego kolegi na autozłomie wylądowały na blat warsztatu. Nie polecam nikomu wyciągania tłoczka takiego zacisku. Jest wiele ciekawszych zajęć. Można zbierać kamienie na przykład. Tłoczki tylnych zacisków to jeszcze inna bajka, ponieważ są wkręcane na gwincie. Niesamowicie ciężko obudzić do życia coś, co jest w bezruchu 4-5 lat. Tłoczki należycie wyczyszczone papierem wodnym i pasta polerską, wylądowały w doczyszczonych zaciskach. Został juz tylko mały, dosłownie, mały problem.
Śruby odpowietrzające. Przyznaje się bez bicia, że dwie z czterech ukręciłem. Bo przecież nie ma zwycięstwa bez ofiar. Zamontowane zaciski, aż prosiły się o wypróbowanie. Nowe tarcze, komplet nowych klocków, kontrastujący z korozja i zmęczeniem materiału… na prawdę ciekawy widok. Po założeniu wszystkich metalowych i gumowych przewodów cieszyłem sie jak dziecko. Teraz tylko zalać go płynem i TESTY. No i po pierwszych 200 metrach bałem się sie juz nawet małych dzieci. Okazało się, że jedna z podkładek jest nieszczelna i płyn sobie… poszedł. A ja w fiacie, bez hamulców. Szybko problem wyeliminowałem i na prawdę wiele radości sprawia mi myśl o tym, że hamulce zrobione od podstaw i, że raczej mnie nie zaskoczą w drodze. Moja walka z „wiatrakiem” okazała sie bitwą na śmierć i życie z potworem o ośmiu głowach, ale czasem warto stracić trochę nerwów dla efektów, które zaowocują w przyszłości. Nawet, jeśli sobota, wieczór zakończy sie 4 dni później.
Autor: Piotr Polak
Fot: Świstak.pl & własne