Hasło „Pimp My Ride” słyszał pewnie każdy, kto interesuje się motoryzacją. W skrócie chodzi o to, aby „odpimpować” komuś brykę, czyli przywrócić jej blask, dodając przy okazji parę tuningowych gadżetów. I tu zaczyna się problem, gdyż nie każdemu się to podoba, są jednak różne gusta. Ja wolę jeździć Fiatem, a inny Golfem – jak to śpiewał Dj Gordon „Full Bajera”. Przyzwyczajcie się – dziś będzie dużo linków z treści, to takie werbalne komentarze przy pomocy YouTube.
Pomysł na program świetny, dla każdego kto przynajmniej lubi popatrzeć na to jak samochody wracają do życia albo i aktywnie w tym uczestniczyć. Chciałem jednak opowiedzieć o stylu, w jakim prowadzona jest polska seria. Prolog – właściciel opowiada jak źle mu z obecnym pojazdem, jak wszyscy się z niego wyśmiewają. Na szczęście zjawia się MTV, które zaskakuje właściciela, a ten z radością wybiega ze swojego mieszkania przybijając „high five” prowadzącemu. Potem jest już tylko gorzej, bo już wszyscy przybijają sobie piątki. I własnie to mi nie pasuje, bo można było stworzyć naprawdę dobry program bez udawania, że jest się z Harlemu. Dlaczego w zamian nie postawiono na promocję talentu i wiedzy występującym tam mechanikom i nie stworzono czegoś naprawdę „naszego”? Lokowanie produktu (napój) w serii i sposób w jaki się to robi odniosło skutek odwrotny od zamierzonego – nie będę go pił. Powiem więcej, a właściwie posłużę się cytatem „z kreskówki” ;)
Odcinek „Zerowy” (pilot) zobaczyć możecie pod tym adresem. Na tej samej stronie znajdziecie linki do kolejnych odcinków.
Co byłoby, gdyby do „Pimp My Ride” trafił Polonez? Aby daleko nie szukać weźmy takiego Poloneza Atu z Plusem i silnikiem 1.6 GLI. Wygłupów nie byłoby końca. „Ekipa” i prowadzący mógłby również zadbać o naprawę ogrzewania tylnej szyby i korbkę tylnych drzwi, bo szyba się nie opuszcza, a właściwie opuszcza się sama podczas jazdy. Fele – żadne „Cztery osiemnastki”, a jakieś ładne 13” i baloniaste opony. Ładne siedzenia, lepsze audio. O resztę zadbam sam.
Zacznijmy jednak od początku. Oto trafiła się okazja kupna większego samochodu, którego to brak zaczynał mi coraz bardziej doskwierać. Zdjęcia wykonane po zakupie zobaczyć możecie poniżej.
Jak widzicie powyżej, było bardzo dobrze. Tak wyglądał po pierwszym myciu, już po przybyciu na Kaszuby. Jest piękny, it’s beautiful. Po zakupie miał 87 tys. km przebiegu, co widać było po stanie i dobrze zachowanym wnętrzu. Obecnie na liczniku jest prawie 30 tysięcy.
A teraz właściwa część „pimpowania” – przygotowanie. Podwozie zostało umyte, klosze tylnych lamp wyciągnięte. Konserwacje zacząłem od tylnych błotników, nadkola dokładnie wyczyszczone myjką. Jak widać na zdjęciach, któryś z poprzednich właścicieli przemalował konserwacją elementy przedniego podwozia. Ogólnie – pozytywnie. Oprócz ubytków na progach w tylnej ich części oraz standardowych przy uchwycie lewarka nie było większych problemów. Widać, że samochód był wcześniej garażowany.
Poniższe zdjęcia przedstawiają prace w trakcie. Używałem konserwacji Boll, nakładaną pistoletem. W przypadku baranka informacja na opakowaniu mówiła o kolorze szarym, który w rzeczywistości okazał się białym. Teraz myślę, że to nawet lepiej. Jeśli znów zacznie się coś złego pojawiać, będę mógł łatwo to wyśledzić. I tak zakonserwowana została podłoga, profile wewnętrzne, progi, a na samym końcu maska i jedne drzwi. Niestety, kolejne będą musiały poczekać do wiosny.
Teraz coś specjalnego. Mocowanie nakładki na próg musiało przepuszczać wodę, gdyż pojawiło się tam spore ognisko korozji. Została ona usunięta, blacha przemalowana, a pomiędzy wewnętrzną a zewnętrzną warstwę blachy upakowana została konserwacja oraz tawot. Na dziurę naklejony został Wakafleks, który to używany jest przez dekarzy. Domowy sposób na zasłonięcie dziur w podwoziu. Oczywiście pojawić się mogą głosy, iż profesjonalnie byłoby wspawać w to miejsce reperaturkę, ale po pierwsze musiałbym posiadać migomat, po drugie wówczas blacha silnie się nagrzewa, przez co jeszcze bardziej może być podatna na korozję. Tym samym powstają na skutek działania rudej dziurę zakryłem przygotowaną wcześniej łatką, za którą chciałbym serdecznie podziękować znajomemu dekarzowi.
Patrząc z zewnątrz, efekt końcowy bardzo podobny do początkowego. Na karoserii położony został wosk, kolejny raz będzie na wiosnę. Wówczas naprawiony zostanie wówczas skrzętnie ukrywany przed światem niewielki ubytek lakieru na tylnych drzwiach. Być może na Polonez okuty zostanie w alufelgi, ale oryginalne 13” lub też bardzo do nich zbliżone. Polonez zagościł już raz na niewielkim spocie na Kaszubach, co widać na dwóch z poniższych zdjęć.
Pimpując popijałem moją ulubioną Oranżadę zero. Kto oglądał polskie Pimp My Ride, ten wie ;) A pro pos, oto teledysk z Polonezem o oranżadzie, koleżankach i petardach.
Możemy być dumni z naszej motoryzacji, a wszystkich którzy myślą inaczej niech przypomną sobie w jakich czasach powstawała. Wszystkich jej pomników nie uratuję, ale o ten jeden będę dbał. To z czego dumni być nie możemy, to z faktu że jej końca i ze sposobu w jaki do tego doprowadzono. Nie możemy zrzucać całej winy na okoliczności, bo przecież te się zmieniły. Widać Skoda i Dacia głośniej krzyczały hasło „Chcemy dalej robić samochody”, a być może razem z pracownikami krzyczeli je również politycy z tamtych krajów.